Aktualności
70. rocznica śmierci dowódcy Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Narodowych Sił Zbrojnych mjr. Antoniego Żubryda ps. Zuch i jego żony Janiny
70. rocznica śmierci dowódcy Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Narodowych Sił Zbrojnych mjr. Antoniego Żubryda ps. Zuch i jego żony Janiny
Przyjaciel naszej szkoły – Pan Janusz Niemiec ( nazwisko przybranych rodziców) uczestniczył w dniu 22 i 23 października 2016 r. w obchodach patriotycznych poświęconych śmierci Jego Rodziców. W informacjach medialnych zapisano, że uroczystości 70. rocznicy śmierci dowódcy Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Narodowych Sił Zbrojnych mjr. Antoniego Żubryda ps. Zuch i jego żony w Sanoku i Malinówce służą odkłamywaniu historii Polski. W Zespole Szkół Zawodowych i Licealnych im. dr. Kazimierza Hołogi w dniu 23 października 2016 r. klasy drugie – Liceum Ogólnokształcącego dla Dorosłych zapoznały się z historią rodziny Pana Janusza Niemca.
Poniżej zamieszczamy opowiadanie ze strony internetowej poświęcone mjr. A. Żubrydowi. Mamy nadzieję, że planowane kolejne spotkania z Panem Januszem Niemcem w naszej szkole zachęcą młodzież do poznawania różnych aspektów historycznych dziejów Polski.
http://www.opowi.pl/krol-bieszczadow-a18652/
Król Bieszczadów
Bieszczady były pięknym rejonem, który odwiedzały chmary turystów. Zarówno Polaków jaki i Rosjan czy Słowaków, a nawet Rumunów, Niemców i Czechów. Te wspaniałe góry wprawdzie nie należały do zbyt wysokich, lecz ich piękno zachwycało niejednego wędrowca. W Bieszczadach właśnie znajdowało się miasteczko Dukla, niedaleko którego znajdowała się mała wioska góralska, do której nie prowadził asfalt. Trzeba było podjąć do niej kilkukilometrową pieszą wędrówkę pod górę, więc niezbyt często przybywali inni ludzie niż mieszkańcy wracający furmanką z zakupów w najbliższym sklepie. A i tak większość górali hodowała owce, krowy i prosiaki, więc jadła nie brakowało.
I pewnego dnia, do tej właśnie wioski, przybyło kilku mężczyzn. Mieli na sobie wełniane swetry, a na głowach rogatywki z polskim orłem. Na plecach wisiały przyczepili karabiny. Weszli do wiejskiej knajpy góralskiej, oberży. Wszyscy w niej wstali, widząc ich, nawet oberżysta – stary góral z siwą brodą. Jeden z mężczyzn zamówił pieczeń dla wszystkich i piwo. Usiedli przy stoliku przy oknie, obok wysokiego bruneta z niewielkim nosem i chytrymi, brązowymi oczami, który pił piwo. Najwyższy z mężczyzn zapytał go:
Pan Jerzy Vaulin?
A owszem – odpowiedział brunet.
Musimy z panem porozmawiać. Najlepiej na osobności.
Mieszkam tuż obok – odparł brunet. – Napiję się i możemy tam iść.
My też wypijemy. I zjemy pieczeń. Chyba nie ma pan nic przeciwko?
Nie – mruknął brunet.
To świetnie
Po chwili stary góral przyniósł mężczyznom piwo. Jeden z nich popatrzył na niego dziwnie, spode łba. Góral mruknął coś i oznajmił, że za chwilę dostaną pieczeń, po czym odszedł. I rzeczywiście. Po dziesięciu minutach podano pieczeń. Mężczyźni zjadli ze smakiem, po czym zaczęli pić piwo.
Chodźmy już – powiedział jeden z mężczyzn do bruneta.
Najlepiej będzie – mruknął brunet.
Mężczyźni wyszli za nim z oberży i skierowali się do niewielkiej chaty góralskiej, stojącej tuż obok knajpy. Brunet zaprosił ich do środka i po chwili wszyscy siedzieli przy stole. Kilku mężczyzn usiadło na kanapie. Pierwszy przemówił najwyższy z mężczyzn:
Nazywam się Tadeusz Mucha „Tadek”, jestem tu dowódcą. Należymy do oddziału Króla Bieszczadów! Pan to Jerzy Vaulin, Akowiec prześladowany przez UB?
A owszem – burknął brunet. – A Król Bieszczadów to jak sądzę major Antoni Żubryd. Nie mylę się?
Nie! Major Antoni Żubryd „Zuch” jest naszym dowódcą, ale my nazywamy go Królem Bieszczadów i powodujemy że odważniejsi chłopi też go tak nazywają. Był oficerem PUBP ,pomagającym podziemiu antykomunistycznemu. Pół roku temu uciekł w góry i założył oddział partyzancki, przed którym MBP ma cykora. Wszyscy komuniści robią w gacie kiedy słyszą że oddział zbliża się do Sanoku. Major jest potężny, pod komendą zgromadził prawie trzystu żołnierzy, którzy aż się pchają do boju. A pan, panie Jerzy, czy nie chciałby pan dołączyć do oddziału, jako ofiara UB? Znam pana historię i wiem, co pan przeżył. Major wysłał nas, abyśmy pan zwerbowali.
Muszę to przemyśleć – odparł Vaulin. – Dajcie mi, panowie czas do jutra.
Nie możemy.
Więc zgadzam się.
To świetnie! Nie musi się pan pakować, będzie pan dalej tu mieszkał, co jakiś czas będzie pan brał udział w akcjach, chyba że woli pan zamieszkać w lesie. Wyruszamy najszybciej jak się da.
– Tak. Nie powiadomię nikogo, że odchodzę. Po co? Możemy już wyruszyć.
Dobrze. Wyruszę za wami. Nie muszę wam chyba opowiadać o sobie, skoro znacie moją historię. W którą stronę odejdziemy?
Na południe. Tam, we wsi Kurzyzna aktualnie przebywa major. Słyszał pan wiele o Królu Bieszczadów, jak sądzę?
A owszem. Znam jego historię dobrze.
Skąd, jeżeli można wiedzieć?
Vaulin widocznie się zmieszał. Przez chwilę nic nie mówił, po czym burknął:
Kiedyś spotkałem pewnego Akowca, który opowiadał mi o podziemiu niepodległościowym. O majorze „Ogniu”, o „Orliku”, „Łupaszce” czy właśnie o majorze „Zuchu”. Mówił że major słusznie nadał sobie ten pseudonim…
Jak się nazywał ten Akowiec, jeżeli można wiedzieć? – spytał „Tadek”
Eugeniusz Baran.
Nie znam, ale my się lepiej zbierajmy. Musimy dotrzeć do Kurzyzny przed zmrokiem, nie chcemy nocować pod gołym niebem, na trawie.
Nie chcemy – przyznał Vaulin. – Pozwolą panowie, że się przebiorę.
Ależ oczywiście! – odparł „Tadek”.
Minęło kilka minut i żołnierze wyruszyli z Vaulinem w drogę. Kiedy szli przez wieś, jakiś mały gnojek zaczął obrzucać ich kamieniami. „Tadek” chciał mu złoić skórę, ale Vaulin sprzeciwił się temu. Powiedział że to Jaś, Niemcy zamordowali jego rodziców i teraz mieszka tu u wujka-pijaka, od którego dostaje dwa razy dziennie lanie. Nic dziwnego że Jaś jest taki, jaki jest.
Po chwili wyszli ze wsi i zaczęli się kierować polną drogą na południe. Po drodze mijalin pastwiska pełne baranów i chaty góralskie. W jednej zatrzymali się na półgodzinny odpoczynek, była opuszczona przez mieszkańców. Przekąsili kanapki, napili się wody z manierek i ruszyli dalej. Około dziewiątej wieczorem byli w Kurzyzny. Szli prawie siedem godzin, lecz nie wydawali się szczególnie zmęczeni.
Kurzyzna nie była zbyt dużą wioską, stało tam zaledwie dziesięć chat. Otaczał ją las, w którym znajdował się obóz żołnierzy Żubryda.
Kiedy żołnierze z Vaulinem doszli do obozowiska, zza drzewa wyskoczył mężczyzna w mundurze. Był ogolony i spoglądał chytrze na żołnierzy. „Tadkowi” nie podobał się ten wzrok.
Stać! Kto idzie? – spytał żołnierz. Trzymał karabin. – Swój czy wróg?
Swój – odparł „Tadek”. – Swoi.
Swoi, tak? – odparł żołnierz. – A kto?
Kapral „Tadek” do usług!
A, to pan, kapralu! – krzyknął żołnierz. – Major czeka na pana. A ten to kto?
Pan Jerzy Vaulin.
Więc go zwerbowaliście? Doskonale. Idźcie do majora. Już się niecierpliwił, a z nim nigdy nic nie wiadomo….
Tak! – przytaknął jeden z ludzi „Tadka”.
Żołnierze minęli wartownika i przeszli obok ogniska, witając przy okazji kilku partyzantów. Stanęli przed dużym namiotem pilnowanym przez niskiego, młodego żołnierza z karabinem. Uśmiechał się serdecznie i szczerzył białe zęby. Miał krótkie, czarne włosy i piwne oczy.
Panowie do Króla? – spytał.
Do jakiego, do cholery, króla? – zdziwił się „Tadek”. – Jest w środku major.
Do Króla Bieszczadów, pana majora Antoniego Żubryda „Zucha”, pogromcy MBP, UB, MO i KBW. Władcy Gór, Pana Sanoka, Rycerza Dukli, Namiestnika Ustrzyk…..
Młodemu przerwał potężny głos:
– Już nie musisz mnie tak tytułować! Witajcie!
Z namiotu wyszedł wysoki mężczyzna. Miał na sobie mudur i czapkę wojskową z orłem. Jego twarz była surowa, lecz oczy miłe, zielone. Nosił wąsy i bródkę, krótko przystrzygł czarne włosy. Spoglądał się na nich z powagą, znacznie przewyższał nawet „Tadka”. Wydawał się potężny, inteligentny i przyjazny.
Pan major! – ucieszył się „Tadek”. – Przyprowadziliśmy pana Vaulina.
Pan to Jerzy Vaulin? – major obrócił się do bruneta. – Witamy w oddziale.
Pan to Antoni Żubryd, jak sądzę?
Tak się składa, że dobrze pan sądzi. Major Antoni Żubryd „Zuch” do usług!
Szeregowy Jerzy Vaulin „Mar” do usług.
Były pogłoski, iż jest pan plutonowym! – uśmiechnął się „Król Bieszczadów”.
Niech pan nie wierzy pogłoskom.
Dobra rada – zaśmiał się serdecznie „Zuch”. – Już jest pan przyjęty do oddziału. „Krecik”, przynieś mu mundur.
Bardzo niski, czarnowłosy brodacz pobiegł po mundur. Żubryd ciągle się uśmiechał. Nagle Vaulin zaczął się śmiać. I nie był to miły śmiech. Wydawał się wprost szyderczy. Król Bieszczadów skrzywił się.
Z czego się pan tak śmieje? – spytał.
A, z niczego – Vaulin widocznie się zmieszał.
Niech pan powie, żebym ja też mógł się pośmiać.
Naprawdę, to nic śmiesznego….
Ale niech pan powie. Co pan straci.
A… Przypomniał mi się jeden kawał…
Niech pan mówi. Tylko zaraz. Ci, którzy nie mają co robić, chodźcie tu!
Po chwili do „Zucha” przybiegło dziesięciu żołnierzy.
To jest pan Jerzy Vaulin! – przedstawił Akowca major. – Z AK. Dołączył do naszego oddziału. O, już biegnie „Krecik” z mundurem dla niego! Pan Vaulin opowie kawał na powitanie. Mów pan!
Ależ on nie jest odpowiedni….
Mów pan!
Dobrze. Pewien gospodarz miał kilkanaście kur. Codziennie ginęła mu jedna kura. Pewnego razu spotkał lisa. Lisu! Czy to ty kradniesz moje kury? Nie, to nie ja……………..A to był on!
Oddział wybuchnął śmiechem. Nawet major nie zachował powagi i zaczął chichotać. Vaulin spojrzał na niego ponuro. Widząc to, „Zuch” przestał się śmiać i przemówił:
Przywitacie się z panem Vaulinem później. Teraz otrzyma karabin i mundur. „Krecik” – wytłumacz mu, co ma robić i jak przebiega życie w oddziale. A wy, rozejść się! Już!
Żołnierze na rozkaz odwrócili się i odeszli. Major przegryzł wąsa i spojrzał na Vaulina, po czym odszedł. „Krecik” podszedł do Akowca i podał mu mundur i karabin, a następnie zaczął tłumaczyć przeróżne zasady. Minęło pół godziny i Vaulin zapytał:
A co z telefonem?
Telefon najbliższy jest we wsi, w domu Gąsa, tym z wieżyczką. Gąs to taki gbur, ale jako jedyny ze wsi ma telefon. Ponoć współpracował z MBP, więc pilnujemy go. Na razie jest grzeczny, ale w każdej chwili może spróbować wezwać komunistów. A po co panu telefon?
Tobie. Bądźmy na ty. Mam pseudonim „Mar”.
Ja jestem „Krecik”. Nie śmiej się z tego pseudonimu! Odpowiedz na moje pytanie.
Telefonu potrzebuję do skontaktowania się z matką. Mieszka w Krakowie i martwi się o mnie. Miałem zadzwonić dzisiaj o piątej…. A ona jest bardzo troskliwa. Jeszcze pomyśli, że coś mi się stało…
Gąsa nie ma. Jest w polu, co mnie trochę dziwi, bo wieczór. Idź pan zadzwoń, zostawił otwarte drzwi…
Vaulin oddalił się. Przeszedł obok wartownika, który spojrzał się na niego dziwnie i oznajmił, że ma dziś 4 godziny warty. Vaulin odparł, że mu współczuje i szedł dalej. Po chwili doszedł do domu z wieżyczką. Tu pewnie mieszkał Gąs. Wszedł do środka i zobaczył telefon na stole. Wystukał numer i chwilę poczekał.
Hubert Turek, słucham! – usłyszał gruby głos.
Przepraszam, pomyliłem numery – zmieszał się Vaulin i rozłączył się. Wpisał inny numer. I tym razem dobry. Po chwili usłyszał piskliwy, śmieszny głos, który dobrze znał. Ale to nie był głos mamy, ani nawet babci. To nie był głos nikogo z rodziny.
To był głos komucha.
PUBP Sanok, słucham! – to usłyszał Vaulin.
Tu „Mar”! Dzwonię w sprawie „Zucha”. Mogę rozmawiać z porucznikiem Pucem?
Tak.
Po chwili usłyszał w słuchawce niemiły, gardłowy głos.
„Mar”, tak? Po co dzwonisz? Dowiedziałeś się czegoś o Żubrydzie?
Tak. Trafiłem do jego oddziału.
To świetnie. I jak? Ilu ma ze sobą żołnierzy?
Najwyżej dwudziestu pięciu. Są w Kurzyźnie. Dzwonię od miejscowego chłopa.
To świetnie. Teraz musisz przypodobać się Żubrydowi. Wykaż się czymś i spraw, aby był z ciebie dumny i umocnił twoją pozycję.
Tak, panie poruczniku. Muszę kończyć.
Żegnam.
Porucznik rozłączył się, a Vaulin westchnął. Zaczęło się jego życie w oddziale „Zucha”
…
Vaulin szybko został zastępcą Żubryda i jego ulubionym żołnierzem. Spędzali ze sobą dużo czasu, major ufał mu bezgranicznie. Vaulin był w pewnym sensie ochroniarzem jego i jego żony – Janiny, a także jego synka – Janusza.
I pewnego dnia, „Król Bieszczadów” zatrzymał się z żoną i z Vaulinem w leśniczówce nieopodal Malinówki. Leśniczy był dalekim krewnym „Zucha” i z chęcią przyjął tą trójkę do siebie. Tego wieczora siedzieli przy stole i rozmawiali, opowiadali dowcipy. Vaulin opowiadał tak zabawne żarty, że major aż spadł z krzesła. Wtedy to brodaty leśniczy wybuchnął śmiechem.
Idę przynieść wódkę! – powiedział.
Ja nie skorzystam! – odparł Żubryd. – A ty, duszko?
Nie lubię alkoholu i dobrze o tym wiesz! – odparła pani Żubryd. – W dodatku ciasno tu i nie ma nawet prądu, wody! Chodźmy lepiej poszukać innej kwatery…
A czemu? – oburzył się leśniczy.
Za ciasno tu i ciemno, tam chyba szczur chodzi! Nie, ja tu nie zostanę! – odparła pani Żubryd.
Ależ, duszko! – major próbował przebłagać żonę.
Nie, Antoś!
Trudno! – jęknął „Zuch”. – Chodź, Vaulin. Idziemy poszukać innej kwatery…
Vaulin przytaknął i razem z majorem wyszli z domku. Pani Żubryd zauważyła na twarzy Vaulina szyderczy uśmiech. A może jej się zdawało?
Minęło czterdzieści minut i dwójka partyzantów nie wracała. Zaniepokojona pani Żubryd już miała iść szukać męża, kiedy do izby wpadł Vaulin.
Pan major jest już w nowej kwaterze! – wysapał. – To spory domek na skraju lasu, mieszkańcy nie wiedzą kim jesteśmy. „Zuch” już czeka na panią. A nie słyszeliście strzałów? W Malinówce huleje brygada KBW…
O Boże! – przestraszyła się pani Żubryd.
Ale nic się nie dzieje! Plądrują domy, ale ta nasza kwatera jest daleko od wsi. Bezpiecznie tam. Idzie pani?
Tak. Do widzenia, panie leśniczy!
Do widzenia! – burknął leśniczy.
Pani Żubryd wyszła z Vaulinem z leśniczówki. Zmęczony leśniczy poszedł się położyć. I usłyszał strzały.
A, to pewnie ci cholerni komuniści plądrują wioskę – mruknął. I zasnął.
Rano robił obchód swojego rewiru lasu. Sprawdzał właśnie, czy jakiś kłusownik nie zastawił sideł, kiedy zobaczył jakby dół, pod drzewem. Podszedł go sprawdzić i o mało nie zemdlał.
W dole leżały ciała.
Ciało majora Żubryda i ciało jego żony.
To pewnie Vaulin ich zastrzelił. Dziwnie się zachowywał.
Przez tego niecnego agenta MBP zginęli dzielni ludzie, symbole Polskiego Podziemia, wzory do naśladowania dla partyzantów.